Jak wieść niesie, najwięcej opowieści o rzeczach nadprzyrodzonych na Śląsku pochodzi z Gross Izer, czyli z Hali Izerskiej, gdzie teraz stoi Chatka Górzystów, nieformalna stolica Izerbejdżanu.
Góry Izerskie, czyli Wielkie Księstwo Izerskie, zwane też Izerbejdżanem. Wiele można mówić o ich pięknie, o spokoju, o ciszy - ale te lepiej zobaczyć, poczuć, usłyszeć. Wielu z odwiedzających Góry Izerskie mówi o magii. Coś w tym jest.
Jak wieść niesie, najwięcej opowieści o rzeczach nadprzyrodzonych na Śląsku pochodzi z Gross Izer, czyli z Hali Izerskiej, gdzie teraz stoi Chatka Górzystów, nieformalna stolica Izerbejdżanu. Stamtąd pochodziła rodzina Tapperów - obrońcami zbójów zwana. Parali się oni czarnoksięstwem, a jeden z nich rozgryzł już nawet sześć pieczęci tajemnej wiedzy. Nie potrafił jednakowoż odpowiedzieć na trzy pytania zadane przez słońce i dlatego, według zasad, musiał umrzeć. Kiedyś w nocy w lesie spostrzegł białego zająca. Pełen strachu postanowił zawrócić. Okolica wydała mu się jednak całkowicie nieznana i błądził Tapper długo po bagnach, aż w końcu doszedł do polany. A na polanie gromadka dzieci tańczyła wokół krzaka w którym, o zgrozo, stał on sam. Nie namyślając się wiele wypalił Tapper z flinty do ducha a gdy przebrzmiało echo wystrzału, okazało się, że stoi kilka kroków od domu. Kiedy rano chciał od nowa załadować flintę, naboi w niej nie brakowało. Krótko potem zmarł w Lwówku, gdzie go sprowadzono jako podejrzanego o morderstwo. Syn odziedziczył po ojcu magiczne księgi.
Pewnego razu chciał młody Tapper odlewać kule, a do tego, jak mówiła księga, potrzeba było trupiej głowy. Tę przyniósł przyjaciel z Polany. Kiedy zaczęli wlewać ołów przez oczy, pryskał on na całą izbę - wydawało się, że coś przeoczyli. Głowa stała na płycie kuchennej i uśmiechała się do nich szyderczo. Próbowali się jej pozbyć, ale to okazało się niemożliwe - wynosili ją, ale gdy wracali, była ciągle w tym samym miejscu. Trzy razy ją wynosili, raz aż na Kamieńczyk, raz z powrotem na Polanę, a ona zawsze wracała. Raz wepchnęli ją do pieca - bez rezultatu. W końcu egzorcyzmy odprawił pastor z Giehren, kazał umieścić głowę w pryzmie drewna za domem Tappera i nie kazał ruszać, póki nie zgnije. Ale za bardzo zaprzątała zakopana głowa Tappera, rozrzucił on pryzmę, głowę wyciągnął i padło mu na rozum - zwariował. Musieli go zakuć w łańcuchy, ale on silniejszy był niźli trzech chłopa, wyrwał się i uciekł. Ci, co go szukali, opowiadali, że znaleźli go przy źródle, gdzie ryczał jak jeleń i padał głową o ziemię, iść nie chciał, gdy ciągnęli go do domu. Spętali go i tak do końca życia musiał przeleżeć. W jakiś poniedziałek rzekł :"Żono, daj no mi kalendarz, muszę zobaczyć, kiedy jest nów". Miał być w środę. Wtedy rzekł Tapper : "No to muszę jeszcze trochę wytrzymać". Wiedział wcześniej, kiedy umrze. Umierał spętany łańcuchami i z nogami przymocowanymi do belki. A jeszcze przed samą śmiercią powiedział :"Zabijcie w końcu te czarne ludki, co to tu biegają". Nikt żadnych co prawda nie widział, ale żeby umierającego nie drażnić, przynieśli pałkę i walnęli nią mocno trzy razy o podłogę. Za trzecim uderzeniem wyzionął ducha.
Z księgi dowiedział się kolejny potomek Tapperów, że gdy będzie w swojej piwnicy kopać, znajdzie coś, czego będzie miał na całe życie dość. Kopał więc, wierząc, że rozchodzi się o skarb jakowyś. Po jakimś czasie wykopał uciętą ludzką dłoń. Przeczucie podpowiadało mu, żeby przestać, bo tego wystarczy mu na całe życie. Wtedy ukazał mu się duch jego siostry i wyjawił, że leży tu z młodym myśliwym, z którym zdybał ją kiedyś ojciec i zastrzelił oboje. Z innego rogu izby coś mu mówiło : "kop"! Tapper odpowiedział : "Kop sam, ja dalej nie kopię". Tedy ojciec, któremu zabicie córki nie dawało spokoju, widząc nieposłuszeństwo syna, powołał go przed Sąd Boży za trzy dni. Za dwa dni syn umarł. Jego syn żyje jednakże jako Leśny Strażnik na Izerach i ma jeszcze stare księgi.
Podobny żył kiedyś w Gross Izer człek nazwiskiem Pascher, który robił z bydłem takie czary, że szły za nim gdziekolwiek, wystarczyło tylko, że szepnął im coś do ucha. Przemycił on wiele bydła, a pogranicznicy na próżno go ścigali.
Pewna młoda kobieta w Gross Izer uzyskała spokój dopiero wtedy, gdy mąż pozwolił jej zdusić na śmierć wielkiego byka w stajni. W byku tym tkwił alb - dusząc zmora, siadająca nocami na piersi. Najczęściej wystarczyło zmorze coś obiecać - np. jabłko. Kiedyś ktoś poczuł, że go w nocy dusi i powiedział : "daję ci to jabłko, co leży na stole". Rano ugryzł to jabłko i nagle miał usta pełne krwi - okazało się, że w jabłku był alb.
Pani Krauze w Gross Izer opowiadała: Gdy mój ojciec się powiesił, byłam prać na górze u Kittelmansów. I kiedy wieszałyśmy pranie, przyszedł taki wiatr, że ani jedna szmatka nie zawisła na sznurze. Wtedy powiedziałam: "Ktosik musiał się dzisiaj powiesić". Gdy wieczorem wróciłam do domu, moja mama rzekła : "Wilhelm nie wrócił dziś do domu" Gdy poszłam do cioci, ona powiedziała : "Mój zegar stanął dziś popołudniu i nie chodzi". Dziadek, do którego poszłam, stwierdził : "Będzie trza poszukać, bo coś się zdarzyć musiało". Wisiał na górze w Jungsicht. Hanshenners - Wilhelm odciął go, wcześniej dał mu prztyczka w ucho, żeby nic mu nie było.
U Augusta Schneidera w Gross Izer pojawił się o północy człowiek z brzytwą. Córka, w której pokoju to się stało, posłała po ojca. Kiedy on przyszedł, duch znikł. U Ernestine Schneider pojawił się mężowi w izbie białe widmo grające na skrzypcach. Pobiegł więc ojciec po pomoc, gdy przyszła matka, duch był tam jeszcze. Dopiero gdy przestraszona matka uciekła, znikł.
U Wendelsów dziewczyna widziała, jak do jej łóżka zbliżał się czerwony kot i pytał : "śpisz ?". To był z pewnością ten sam zwierz, którego spotkał Hanshenner, gdy szedł z żona do teściowej, przechodził obok Wendelsów, przybiegł czerwony kot, zrobił ogromne oczy i pobiegł za nimi. Wtedy Hanshenner powiedział : "Czekaj ty przeklęty zwierzaku !" Wziął pas i go przegonił, ale kot go ugryzł. No to wziął go na wszelki wypadek ze sobą. Kiedy jednak przechodzili nad potokiem Forster, otoczyła ich gromada kotów, które patrzyły wielkimi oczami na Hanshennera i opluły go. Zamknął oczy - a gdy je otworzył, żadnego kota już nie było.
Na Śląsku były dwa rodzaje wampirów: upiory latające, które miały dwie dusze, jedną śmiertelną, a drugą pozostającą w ciele; i strzygi, które rodziły się z dwoma rzędami zębów. Wchodziły na wieżę i wszyscy ludzie w ich wieku i zasięgu wzroku umierali.
W Gross Izer był martwy, który miał otwarte usta. Zaszyto mu je. On powstał z grobu i stanął na Błotnym Moście. Dopiero gdy go wykopano, rozcięto usta i odrąbano głowę, był z nim spokój.
Wiele opowieści w Sudetach mówi o zrabowaniu korony, która była znakiem króla wydr. W Gross Izer chłopak szedł pewnego razu obok grupy skał zwanej Wilczym Gniazdem i znalazł wydrę śpiącą na kamieniu. Wydra nosiła na głowie złotą koronę. Wziął więc koronę i uciekł - ale prędko ją musiał zostawić, bo jak mówi inna historia, tym razem z Karkonoszy - inny chłopak ujrzał taką wydrę w koronie i próbował tę koronę zdobyć. Nie udawało mu się to, bo inne wydry pilnowały swojego króla. Sprytny chłopak położył więc pod krzakiem, gdzie zwykł odpoczywać król wydr, czerwoną chustkę ze sznurkami na każdym rogu - koniec sznurków miał w rękach. Król wydr ułożył koronę na chustkę - wtedy chłopak pociągnął za sznurki, wziął koronę za pazuchę, wsiadł na konia i uciekł. Ale niedaleko - dzikie zwierzęta goniły go tak zaciekle, że musiał ją wyrzucić.
Autorem tekstu jest: Grzegorz Żak
Polecamy artykuł: Góry Izerskie - wycieczka na Stóg Izerski
Data publikacji: 2007-12-04 | Liczba wyświetleń: 10201